środa, 21 marca 2018

Jest możliwym, że tak bezpardonowo (nienawidzę tego słowa) wtargnęłam z tym postem, w mało zaskakujący sposób, opiewający bieganie. To wszystko to się chyba opiera na chęci bycia fajną. Gdzie tam mądrą, zdrową, po prostu ludzie chcą być fajni. Może jeszcze gdzieś żyje ta mała społeczność, w jakimś bunkrze na przykład, która kiedyś mnie lubiła i podziwiała, ale na ten moment, natenczas, sama siebie i to w przesadzony sposób, muszę dowartościowywać. Prawdopodobnie na skutek ostatnich miesięcy, przeleżenia stycznia w depresji i przejeżdżenia lutego z astmą po Niemczech, moje resztki samozachowawczego instynktu, chcą mieć jakąś radość z życia, by się przypadkiem, nie poddać. No i bieganie jest bardzo fajne, nawet jeśli w nadmiarze nie chwalę się już w mediach społecznościowych, że jestem super-fit, a nie jestem, to taka po prostu świadomość, że miałam tyle siły i odwagi, że wyszłam z domu, daje mi poczucie, że jestem fajna. Łatwo się w tym zatracić, bo nie ma jakiejś dolnej granicy, może tak na przykład wszyscy są fajni, ale w wielu przeróżnych kategoriach. Nawet jeśli ten bieg taki jeden, pokraczny, krótki, pełen przechadzek przy akompaniamencie złośliwych popiskiwań ptactwa wodnego, wywołał u mnie, niewidziane od końca listopada, stany samo-zadowolenia, to było to tego warte. Między poprzednim postem, a tym, wzięłam prysznic, i myślałam tak sobie bezwiednie, że o, ale jesteś dzielna, Iza, uu, jeden bieg, a Twoje ciało takie jakby bardziej sprężyste, jak sprężynka. A potem jeszcze zrobiłam sobie bardzo smaczną PRZEKĄSKĘ, smakołyk, serek wiejski z gruszką, żurawiną i masłem orzechowym (przepis na moje gówno już wkrótce na blogasku ;))), a chciałam ugotować owsiankę, ale zaczęłam już gotować wodę, kiedy zorientowałam się, że nie ma płatków owsianych, no i nagle, znów self-loathing mode, że jestem beznadziejna, bo nie przewidziałam braku płatków owsianych. Jak te mechanizmy, kurwa, działają? I gdy kroiłam tą gruszkę i już wiedziałam, że znów tu legnę coś napisać, przyszła mi na myśl jeszcze inna metafora. Spojrzałam na awokado z Biedronki, było bardzo tanie, ale gdy Alek przyniósł dwa do domu, już wiedziałam, co je czeka, znam ten typ. Zgnije zanim dojrzeje! Jak moje życie! Nie zdążyłam nawet dorosnąć porządnie, a te kubły goryczy, które codziennie mogłabym wylewać z siebie, na swój temat, na temat rzeczywistości i sensu istnienia, są po prostu niezliczone. Więc, podsumowując raz jeszcze, jeśli ta pierwsza od dwóch miesięcy i 10 dni przebieżka (ale tamte też były byle-jakie, a poprzednie to w ogóle w październiku) powoduje, że chociaż trochę czuję się fajna, podczas gdy w niczym innym się nie czuję, no to jest to tego warte, bym się trochę jednak popisywała i wrzucała instastories z relają z cwału nadmorskiego. Tak.