wtorek, 27 marca 2018

Tak właśnie sądziłam, że zarówno bieg, jak i wyskok postowy, mógł być jednorazowy, jednak chcę przeciwstawić się tej passie i opisać swój bogaty w przygody dzień. Nie ironizuję z tymi przygodami, a jest dopiero w pół do trzeciej. Z pożyteczniejszych rzeczy, które dziś zrobiłam, mogę wymienić na przykład: wstanie o dość wczesnej, jak na dzisiejszą mnie, godzinie, udanie się na pobieranie krwi do laboratorium Bruss, pójście na pocztę i zakupy, zrobienie sobie hybrydowych pazów, obejrzenie kilkudziesięciu filmów Katarzyny Nosowskiej na instagramie i zagniecenie ciasta na pizzę. Zacznijmy może od początku. Bardzo ucieszyło mnie, że pani pielęgniarka bardzo wprawnie i bezboleśnie wkłuła się w moją żyłę, często w przeszłości pobieranie krwi kończyło się wielkim siniakiem i jakimś dziwnym skrzepem w zgięciu mojego przedramienia. Nie zrobiła też ani jednej uwagi nt. tatuaży, nawet nie spojrzała krzywo. Można być profesjonalnym? Można. W uszach wyobraźni jednak brzmiało mi echem pytanie o brązowawo-fioletowawy już ślad po zębach obok mojego nadgarstka. Gdyby ono padło, odpowiedziałabym, że to pies mnie ugryzł. A gdybym tak odpowiedziała, jestem pewna, że pani pielęgniarka umiałaby rozpoznać tak dokładny odcisk ludzkiej szczęki. Na tyle dokładny, że ucieszyłby np. Paulę, albo jakiegoś odważnego ortodontę, który ośmieliłby się założyć Alkowi aparat. Pytania i odpowiedzi te jednak nie padły, na co odetchnęłam z ulgą, bo po co się tłumaczyć, że narzeczony ugryzł mnie tak mocno, obejmując szczękami nadgarstek, by pozbawić mnie z ręki noża, którym chciałam w zeszły piątek zabić i jego i siebie... Tak chyba było, nie pamiętam. Szczegółem drugiej przygody dnia dzisiejszego była uwaga pani kasjerki w E.Leclerc. Mój koszyk wyglądał bowiem tak: 0,7 whiskey, dwie szklanki do whiskey, talerzyki w zyzgakowaty wzór przypominający podłogę z Twin Peaks, sushi nori, ocet ryżowy, olej sezamowy, gotowy zestawik fit-sushi, dużo ryżowych i gryczanych makaronów, mango i dużo sera. Pani nieśmiało wybałuszała oczy, dodając, że kurczę, drogie te talerzyki, jeden za 10 zł, nono, takie jedzenie azjatyckie to można z takich jeść, hoho. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc, z zaciśniętą szczęką, z powodu delikatnego stresu spowodowanego interakcją społeczną, wycedziłam, że to yyy prezent, toteż nie żałuję piniędzy. Toteż. Ja pierdolę. No to już nie było zbyt profesjonalne, wprowadzać mnie w poczucie winy, że kupiłam takie niewielkie talerzyki w geometryczny wzór za 10 zł za sztukę, no kurczę, podobne często są w Ikea i ceny też wahają się od 8 do 12 zł. Ukrytą prawdę w mojej odpowiedzi, poznał tylko ten 0,7 Johnnie Walker, ponieważ jest prezentem-bez-okazji dla Alka. Trochę, by mu wynagrodzić fakt, że mam depresję, wychodzę z domu maksymalnie 3 razy w tygodniu, w tym raz na terapię i raz pobiegać. No i też jako nawiązanie do jednej z bardziej długotrwałych prokrastynacji w moim życiu, a mianowicie promowaniem alkoholu w serialu Jessica Jones. Muszę teraz teraz szybciusieńko zrobić tą pizzę, bo zaraz wraca z pracy, a ja nadal się zastanawiam, czy nie wydałam za dużo na talerzyki i składniki sushi. To z kolei inspiracja Iron Fistem, tj. nie sushi samo w sobie, ale z niewiadomych mi przyczyn, mam spory apetyt na japońskie i chińskie jedzenie. No i na obicie komuś twarzy, w sumie to ogólnie na bijatykę. Jeśli ktoś chciałby się ze mną bić, prosze o kontakt na instagramie lub facebook'u, pozdrawiam.