poniedziałek, 22 stycznia 2018

Racjonalna strona mnie bardzo wątpi, ale odczuwam nieśmiałe pokłosie styczniowego fatum. Fatum Przełomu Roku, jak można je nazwać. Z niewyjaśnionych przyczyn zawsze w tym okresie przytrafia mi się coś trochę złego. Tj. coś obiektywnie trochę złego, bo będąc wnuczką swojej babci, zdecydowanie mam pewną ukrytą cząstkę hipochondryczki w sobie, jednak przez ostatnie lata nie zwykłam płakać, bo np. jestem bardzo chora, tzn. fizycznie. Mam tylko jakieś takie mgliste wspomnienie z końca semestru maturalnej klasy, gdy bardzo zależało mi na czwórce z chemii (muszę dodać, że miałam rozszerzone biologię i chemię), a w okresie klasówek i zaliczeń semestralnych, byłam bardzo chora, miałam grypę, gorączkę i omamy wzrokowe. No i na pierwszym roku anglistyki, ale to tak na przełomie stycznia i lutego, aż mi Staszek wpisał 3 z literariness z (wydaje mi się) odrobiną współczucia. W zeszłym roku też byłam lekko wykluczona z życia społeczno-studenckiego, bo przecięte w grudniu żyły i ścięgna prawego nadgarstka nie chciały się zrosnąć, szwy puszczały, rana ropiała, a ręka pulsowała mi całymi dniami i nocami, przypominając o zakażeniu. No dobra, wtedy był taki moment, w którym naprawdę się przestraszyłam perspektywy amputacji, ale był tak krótki, że teraz uważam, że to absurdalne. No i teraz, od początku grudnia, nie mogę się wyleczyć z dość poważnego zapalenia płuc, świszczącego nad przeponą, jak gdybym miała w niej dziurę, przepuszczającą powietrze jak nieszczelne okno. I ostatnio na terapii już definitywnie zostało powiedziane, że trywializuję gadanie o śmierci, by mieć do niej większy dystans i się nie bać, ale mam to po ŚP Mamie, wieczne powtarzanie, że już nie mam sil, serio, powieszę się i tyle z tego będzie. No ale powtórzę się, nawet chyba przed rokiem tu to napisałam: co jeśli wszystkie prośby rzucone w eter nie pozostają bez echa? Że mogę w różnych pseudomodlitwach prosić o ukrócenie mi czasu mąk w tym ludzkim padole, ale ok, mówi Pan Bóg, jak tak bardzo chcesz, da się zrobić, ale nie ma nic na zawołanie, będziesz umierać miesiącami w bólu i depresji, tak upokarzających, że na sam koniec, będziesz prosić, by jednak to wszystko odwołać, ale już będzie za późno. By pozostać w tym słodko-gorzkim klimacie ze smutno-poczciwym uśmieszkiem, dodam tylko, że ponoć wychodzę za mąż we wrześniu tego roku. (edit: jednak później, bo Maciek też bierze ślub i Karolka by nie miała jak przyjechać tak zaraz po sobie i tak dalej, no nieważne, ale to lepiej, może schudnę). Planom nie ma końca, ale w doczesności ból sprawiają mi bodźce zgoła przyziemne, niespodziewane, szpileczki wymierzone z taką precyzją i perfidią, że powinnaś się wstydzić, Zła Osobo, że taka właśnie jesteś, że to właśnie o Tobie świadczy, że w chrześcijańskim duchu nawet Cię nie potępiam, ale uważam, że obiektywnie, zasługujesz na karę godną samej siebie. Przykro mi, że tak właśnie upada ludzka przyzwoitość, chyląca się ku temu latami. Myślę, że zamiast złości i nienawiści, jaką do mnie żywisz, pomóc Ci może tylko spokój ducha i szczęście szczęściem innych - mi pomaga. Siet, może powinnam odejść od tych apostrof w ogólnie otwartych miejscach w internecie, to nie te same karalne groźby, które wystosowała do mnie ongiś ta Osoba, no ale..