wtorek, 20 czerwca 2017

Od siedmiu lat nie mogę przyzwyczaić się do życia, którego prawami, w moim przypadku, rządzą nastroje dyktowane przez apetyt na jedzenie, którego potrzeba to manifestacja bardzo poważnych problemów psychicznych. Nie mogę się przyzwyczaić i walczę, to chyba znaczy, że jeszcze się nie poddałam. (No raczej) Nie mogę się przyzwyczaić, że ludzką wartość często określają ich media społecznościowe, że pozornie obca osoba jest w stanie zaakceptować ciało i wszystko, co z nim związane, drugiej osoby. I że czysta zazdrość o wiele mało istotnych rzeczy, powoduje, że ludzie myślą i mówią o mnie straszne rzeczy. I vice versa, nie mogę tego nie przyznać z czystej ludzkiej przyzwoitości. Tak łatwo przyszło mi napisać dzisiaj pożegnalny list, ale nie taki, że planuję samobójstwo lada dzień (chociaż w sumie zawsze się trochę planuje samobójstwo), no ale, że papa. Ironio, a tak łatwo przyszło mi odejść bez słowa kilka razy. To naprawdę było robienie krzywdy także samej mnie, przysięgam, że tak to widzę, bo nie znam nikogo, oj naprawdę, nie znam nikogo, kto byłby tak niespójny. Może naprawdę muszę nie mieć nic, by docenić, co miałam. I może naprawdę bez niczego jesteśmy w końcu kimś.

Świadomość tego, że wiem, czego chcę, miesza mi się okrutnie z obawą, że jednak nie wiem, czego chcę. Nie może być gorzej, w każdej dziedzinie życia. Nauczyłam już się zachowywać pozory dorosłego człowieka, no bo kurczę, gdyby równiusieńko trzy lata temu, ktoś powiedziałby mi, że skończę filologię angielską ze średnią samych w sobie ocen ok. 4,6 i będę zamierzała spędzić życie z mężczyzną, którego dopiero co poznałam (trzy lata temu i 4 lub 5 dni), powiedziałabym, że tego właśnie chcę. I właśnie to dążenie i realizacja celów sprawia, że czuję się w sporej części dumną ze swojego życia osobą. Wiedziałam od razu, ze Alek to ten i ciężko było mi udawać, że tak nie jest. Chociaż ponoć całkiem nieźle mi to wychodziło. Ale jak to mówią, life's not only beer and skittles. Fakt, że w każdej bez wyjątku dziedzinie życia, trzeba chcieć się też rozwijać i czegoś uczyć, uniemożliwia mi jakiegokolwiek szczęście i tak już chyba będzie zawsze. A nie, tylko jedzenie nie wymaga dużego wysiłku, a przynosi uciechy. Czy spędzić całe wakacje czytając ksiażki, biegając i leżąc samotnie w łóżku? Czy skoczyć z balkonu i prawdopodobnie wcale się nie zabić, tylko przysporzyć sobie dożywotniego kalectwa? Na te i inne pytania, odpowiedź, mam nadzieję, spłynie na mnie jak manna z nieba, gdy minie mi comiesięczny hormonalny dół.