Troche sie boje gwizdka od czajnika, gdy jestem sama w domu. I nie moge spac zarowno bez Alka, jak i neuroleptykow. Mialam ostatnio kilka durnych, dziecinnych wręcz refleksji, takich komentarzy i ripost na okolozaczepki, ale znów wkrada sie ten element niezbednosci wiary w siebie i od razu jest lepiej i żadne takie przeblyski nasladownictwa ani nie bola, ani nie bawia. Dobrze jest miec wszystko gdzieś. Ciezko to uiscic, gdy jestem wciaz w ruchu, ale w tym przesadzonym nieco pojeciu, bo wybiegam i wracam i padam, nie mam czasu sie polenic, a czasem bym bardzo chciała. Jest 00:26, a ja z perspektywa porannej silowni i reszty dnia niespiesznej z Ola, bliska memu sercu, nastawiam sie na odetchniecie, czytam Porwanego Loka A. Pope'a, malo co do mnie dociera, ale gdy wyłączam sie na dłużej niż 10 sekund i czytam ktorys raz ten sam wers, wlaczam nie wiedzieć czemu Molly Nilsson i w tym temacie nawet uronilam lze. No i pisze to. Dawno nie spalam bez srodkow wspomagajacych (tu: tutka pigmeja, wodka pigwowa), wiec tez jest cos we mnie, co cieszy sie na takie ludzkie zarywanie nocy. Az sie dziś przestraszylam, jak moje mysli zeszly na tor bezowych szminek, worka bokserskiego, lasu oliwskiego, momentow, gdy poznałam niemiecki Neofolk i szwedzka Molly N., mialam jakas pojebana migawke i wow, fajnie bedzie jutro zyc, a nie umierac. W międzyczasie bardzo zdretwialy mi nogi i nie mogłam nawet schylac nad ubikacja, ale wczoraj i dzis 7 osób powiedzialo mi/pokiwalo glowa ni to z uznaniem, ni zmartwieniem, na raz, tak nagle, zawsze to mnie paradoksalnie napawa wola zycia i poczuciem wartosci, fakt, ze istota polowy problemow mojego zycia lezy w gleboko zakorzenionej, nie takiej celowej, but still, atencyjnosci. Caluje Leona, nie Leonida.







