środa, 16 maja 2018

Czuję taki okropny ścisk w żołądku i mdłości. Jak za bardzo naładuję się nienawiścią, czerpię z niej przez dni lub tygodnie i tylko tym się karmię. Nie mogę jeść, nie mogłabym też spać, gdyby nie Alek i ketrel. Takie tutaj pitiful pitu pitu, ale ostatnio do drugiej w nocy wymyślałam przepiękną parabolę, naprawdę obiecywałam sobie, że z rana ją spiszę. Ale potem się obudziłam i nic już nie pamiętałam. Trochę skłamałam. Tak naprawdę to mam wielką ochotę jeść śledzie tylko i wyłącznie. I tak, już Babcia spojrzała na mnie TYM spojrzeniem, ale nie, nie wyprodukowałam malutkiego podobnego do mnie zjebka. Mam nadzieję, że nasze dzieci przynajmniej skórę odziedziczyłyby po rodzinie Alka, jakaś taka ładna troszkę oliwkowa karnacja i gładkie nogi. A ja to jestem jak taki biały robak zbyt długo żyjący pod ziemią. Pamiętam, że moje opowiadanie dotyczyło szacunku i wyobrażenia, jakoby był on piłeczką, którą się tak odbija odbija paletką, a czasem, jak się komuś go okaże, to ten ktoś łapie piłeczkę w dłoń, pokazuje środkowy palec i czmycha, kradnie piłeczkę. Nie będę się rozwijać, bo dużo lepiej brzmiało to w mojej głowie. Chęć poczucia się dla kogokolwiek autorytetem dobija mnie przez taką otoczkę każącą mi zwątpić w swoją wartość, znowu, bo przecież tak naprawdę to nie mam żadnych podstaw, by w jakiejkolwiek dziedzinie być autorytetem. Alek uważa, że dobrze gotuję. Ja wiem, że umiem grać w Gwinta i carbonara mi niezła wychodzi. No to tyle, hej!