Izabella: Idę obczaić Dextera, bo nic nie mam na jutro, nawet matmy nam nie zadała.
Mama: C-co? *poważna mina* Uważaj, to na pewno jakiś podstęp.
Ale było z dupy. No. Ale słońcem w pochmurny dzień.. nie, to samo w sobie słońce, 1015hPa ist sehr gut, moja bezsenna noc z Chłopami, moja hipochondria, moja tęsknota za nieistniejącym, moje wszystko, czego nie pamiętam, a przez co bez powodu ryczałam dzisiaj w 166. Ale sprawdzian z Chłopów był prościutki, ja po jakże owocnych zakupach (otręby owsiane, mąka graham, jogurt bałkański i Milka jogurtowa, ciiicho, mam ochotę na frytki z serem i majonezem, don't ask) udałam się na piechtę do domciu, rezygnując z edukacji religijnej i ee.. nie, nie wiem jak można nazwać nasz WOS, toteż cukier we krwi też zrobił swoje, czekam z niecierpliwością na jego spadek. A wczoraj słońcem w pochmurny dzień okazała się Alina, właśnie kroiłam pieczarki, kiedy ma Matoola przyniosła mi list, a ja, jakże zdziwiona, rozpoznałam pismo mej korespondencyjnej przyjaciółki z Męciny, odpisałam w ciągu godziny, tylko teraz muszę wysłać, w każdym razie poprawił mi bardzo ten list humor, chociaż moja empatia zadziałała i wczuwając się też, jakoś tam ten, no wiesz Alina, znaczy nie wiem czy to czytasz, ale ściskam Cię mocno. Miało być jeszcze, że lubię czasem czuć, że istnieję, znaczy gdy istnieję, to nie czuję, ale za to czuję, gdy nie istnieję, gdy też moi najbliżsi znajomi naprawdę nie wiedzą czy idę, czy też nie idę z osobą towarzyszącą na studniówkę. Nie no pewnie, z Darkiem przecież.
"Anatomia dla artystów" to tak inspirująca książka, że mimo że z artyzmem to ja nic wspólnego nie mam, czytuję ją i oglądam do poduszki razem z chemicznym Vademecum, ja się godzę na taki stan rzeczy, tj. pseudokujońska stagnacja, moje życie towarzyskie, już nawet nie Bio-wayowe, bo nie mam pieniędzy, ogranicza się do planów typu Harry Potter z Kasią, no tak, poudaję, że świat jest ok, a ja nie mam problemów, tudzież do jedynego odpowiadającego mi w szkole towarzystwa, tj. Paula, Kamila i Ela, tak więc nie narzekam zupełnie, jednocześnie w końcu, pierwszy raz w życiu, zupełnie rozumiejąc całą elektronową aferę.
A i ten, nie zaryzykowałam w końcu, tj. nie spróbowałam, teraz śnię o brodach i Asdzie na Przymorzu (no, otworzyłam tam slow-foodową restaurację), ew. o staropanieństwie obsługując śmiecierkę, tak więc, spajral ałt, kip gołink. No to milczę dalej, oglądam Dextera.