Insynuacje, coby fakt, czy jestem sztywna, czy nie, uległ zmianie jakiś czas temu, uznałabym za dość trafne. Pomijając fakt, że mam niespotykaną empatię i że w środowisku okołomaminym funkcjonuję jako Pyzunia albo Isia, również nie przeszkadza mi w byciu jedną z największych socjopatek, jakie znam, ale na tym kończę egocentryczne rozważania, bo opowiem z kolei o moim październikowym tripie do Anglii.
Te, no jakież modne są ostatnio egzystencjalne zagwozdki, tj. rozwiązywanie ich na blożku! Ale generalnie hm, no cóż, streszczę. Właśnie wróciłam z Sutton-in-Ashfield w Nottinghamshire, kocham samoloty najbardziej na świecie, ale dzisiaj koło 23:30, myślałam, że rzygnę rwącym rzygiem, a to dlatego, że angielska czekolada Cadbury jest tak dobra, że zmusiła mnie do zjedzenia trzech Twirlów. Abstrahując od dwóch Daimów i kilku gingerowych ciastek, jak sobie czekałam aż otworzą bramkę tu GEDANSG. No odreagowałam sobie, no trudno, było, ni ma. Światełka kilkaset metrów nad ziemią były fascynujące, ale troszkę przysnęłam no i generalnie dwugodzinna podróż z Doncaster/Shefield do Gdańska była NUDNA, koniec. A co do mojego pobytu tam, no nie chce mi się pisać, troszkę się obkupiłam, pasożytowałam na Karolce i Kamilku, mam trzy Vogue'i i focie wrzucę później. Angielskość jest angielska i specyficzna i flegma i syf, ale fajnie na tym zachodzie, no fajnie. A i rządzi Asda, asda asda, czerwona gwiaazda. (No, koniec, jeszcze tu wrócę, bo czeka mnie matmy duużo.) Kwintesencją mojego tygodnia 13-20.10 jest fakt, że Karolka nie umie ustawiać ostrości Heliosem, współczuję Anglikom braku jakiejkolwiek możliwości zjedzenia czegoś zdrowego (wybywam zakładać Biowaye), te samochodziki są mylące jednak, że ten ruch jest prawostronny, śniłam dwa razy o tym samym, dac e sajn, to bardzo głupawe, ale kolejny punkt w przestrzeni, na którym osiądę za te prawie 3 miesiące, to.. studniówka, ojej.