Kopulujące w locie ważki, wpadają mi w jadącą na rowerze twarz, która słucha także audiobooka biologicznego, który jest durny, ale przynajmniej nie ma podróbkowych Chanel-butków i sobie rozmyśla o przyszłości, dalekiej oraz tej bliższej też. Nie mam za wiele czasu, nie mam go tu i nie mam go tam, nigdziej w sumie, więc sobie wszystko systematyzuję zapisując i na przykład teraz mam 5 minut, ażeby skończyć tego pościka-noteczkę, bo potem muszę iść z Michaliną, a potem o 19:40 pójść pod prysznic, ażeby następnie włosy mi wyschły bez interwencji suszarki, a gdy będą to robić, będę ja przeglądać genetykę tudzież czytać młodopolskie misz-masz! Jest jeszcze kilka punktów w must do list, ale czas mnie nagli, jak już wspomniałam.
Izabella: ...no dziewiątego dziewiątego.
Mama Izabelli: I zapewne myślisz już co włożyć, różowa pidżamka by Ci się przydała.
Izabella: ZOMFG
Pamiętała, och tak:
A chemia, damn, jak zwykle, przeświadczenie, że odrobina kujoństwa się przydała, ale zero świadomego, mm, przyswajania wiedzy, za dużo poplątałam, eh. I byłam dzisiaj w końcu u alergologa, jak zwykle, szpital na tydzień, ale co tam, nie pójdę, albo pójdę i po maturze. Sypię się.