czwartek, 6 stycznia 2011

Zed's dead baby.. Zed's dead.




Jutro mam studniówkę *łyk kawki*. Girl.. bąbąbąbą.. you'll be a woman.. soon. *brzdąk na bandżo*. Generalnie ujmując tutaj, prawda, problem, nie polecam robić sobie zbyt wygórowanych oczekiwań i wizji i nie inspirować się milionem brytyjskich Vogue'ów, gdyż otóż moja sukienka od jednorękiej krawcowej (czemu nikt mi nie wierzy, że ta krawcowa ma jedną rękę?) nie jest niestety ani w jednej setnej taka, jaką chciałam, a że będę wyglądać pospolicie pospolicie.. no cóż, trudno, już nawet nie chce mi się robić z tego tragedii. *znowu łyk kawki*, no dobra, jednak mi się chce, ale to też tak może przy innej okazji, bo się napawam i żegnam właśnie. Czaas.. ostatnich już nocy schyłku mojego naturalnego koloru włosów. :( Czemu ja jestem taka przyziemna? Czyż dobra doczesne nie istnieją tylko po to, by rozczarowywać? *zamyślony luk, spojrzenie w przestrzeń, westchnięcie* Popiszę trochę konkretniej może po studniówce, chociaż nie jest to jakiś iwent roku (to się dopiero okaże), ale przecież HEJ, IZA NIGDZIE NIE WYCHODZI! No jak? A takie biby jak szkolny BAL MATURALNY? Ejże, przecież żyję sobie towarzysko! He he.. no dobra, puenta miała być jakaś inna, ale jak to zwykle bywa, umknęła mi, och, płocha..! No dobrrra, czas zrobić jakieś maturki z matmy i przeczytać opracowanie Granicy, bo jak zwykle, im więcej człowiek ma czasu wolnego, tym bardziej się rozleniwia, pech, koniec, ha ha, nie wyciągałam niczego na wierzch, sukces, cześć. A i ten, polecam Misfits, jak mam się uczyć biologii, to fajne są takie seriale brytyjskie, tępawe acz rozluźniające. Hej!



Ale ja weny nie miałam dawno. Shine on forever! Shine on.. benevolent son. Ćwiczę właśnie chód w mych jutrzejszych butkach i słucham Jambi. Cheers!

Pulpa.. *serduszko*.