"TO DO" list: everything
DONE: nothing
Wstałam przed szóstą, żeby pooglądać sobie od rana Polsat Nius, następnie wysłałam sowę do biura patentowego, bo moje ulubione żarło, moje codziennie śniadanie, siet, mogłabym umrzeć dla tej michy. To NIE jest przepis, to jest instrukcja do nieśmiertelności! Ambrozja! Absolut! El Dorado! Ale dam ją następnym razem.
Złapała mnie refleksja, nie powiem, że nie. Myślę sobie dzisiaj przyszłościowo, o tym jak dużo się zmienia, zmieniło i zmieni w ciągu siedmiu miesięcy, za które to skończę 18 lat, ale tu esej walnęłam, ale go skasowałam, CAŁE SZCZĘŚCIE! Generalnie.. wyobraziłam sobie siebie za rok równo i uśmiechnęłam się nawet, mając 18 lat, po wakacyjnej harówce w Anglii, na studiach. Nie mam zamiaru zostawiać swoich przyjaciół na rzecz imigrantów z Ameryki Południowej ani wytatuować sobie syrenki na twarzy, wydaje mi się, patrząc na rok 2010, że to jednak sztuka zostać sobą po przekroczeniu, och och ach, jakże magicznej granicy lat 18, a sztuka wymaga poświęceń. Nielicznym się udało, z czego bardzo się cieszę, bobym chyba wykitowała, odpowiedzialność trzeba mieć, nie nabierać w jeden dzień, tyle.
Inspiracja przyszła, niekoniecznie z kawą. Szkoda mi jedynie, że nie potrafię dzisiaj (ani wczoraj) się zaprzeć i wziąć za naukę chemii i biologii, bo mam w sobotę minimaturki. Etam, co byś zrobił/a, gdybyś miała do wydania 10zł? Wydaje mi się, że tylko ja kupiłabym banana, danio, jogurt bałkański, otręby i kilka bułek. (Nie wiem, co to stwierdzenie miało na celu.) Idę, bo zaraz przyjdzie moja mama i nie zrozumie życiowej misji mojego szufladkowania świata przez bloga.