niedziela, 3 października 2010

Dial "M" for Monkey.

(Bonobo mini mode: on)

Poudzielałabym się troszkę kulinarnie, ale jak zwykle w promieniu 100m nie ma żadnego faceta, który mógłby mi piekarnik naprawić, toteż się nie udzielam, jako, że ostatnim razem przy jabłecznikowych okolicznościach, było "to prodiże jeszcze istnieją?" :D. Wczoraj byłam z moim alter ego na pizzy HaWaJsKiEj, z której to powodu, najpewniej w ciągu tygodnia nie zjem ani jednego 3bita, nie no, super, Iza, super.

Szit, moje kujoństwo = nieróbstwo. Znaczy no nie ma co robić troszkę, moje wszystkie jaźnie są niezwykle sprytne, bo jak próbuję się zagłębiać dalej i dalej w czeluście jakichś biologicznych repetytoriów, one mi wmawiają, że w sumie to w biol-chemie, z fuckultetem i jeszcze trzema godzinami dodatkowej biologii, nie będę mieć jakichś tam superhiperproblemów, ale jak już się przełamuję i czytam i czytam i próbuję uzupełniać zdania, to ni w cholerę w ogóle pamiętam, co to są siateczki śródplazmatyczne et cetera. No nieważne, dzisiaj jeszcze czeka mnie minimum godzinka genetyki. Ale oprócz tego, leżę na łożu, jedząc hipertroficznie kanapki i jeszcze więcej KANAPEK, czytając o dziwo Grocholę. Nie do końca zgadzam się z panią prof. Budną, że kobieca literatura jest tak naprawdę dla ciemnych mas, jest chyba dla wszystkich, bo chyba każdy może się odstresować, przeplatać genetyki nie będę zzz.. Seneką Młodszym, albo coś. Oprócz tego opowiem dzisiejszą moją przygodę zabawową, 0tóż wczoraj ponad godzinę kserowałam wszystko-co-się-da, łącznie właśnie z biologią z repetytoriów, arkusze maturalne itp., wszystkie lekcje z zeszłego tygodnia dla Magdaleny, coby zaległości nie miała, jako, że była w Londynie no i tak stałam i tylko się kserowało i kserowało, a i dzisiaj miałam jej wszystko dostarczyć w Gdańszczku głównym, tudzież zaprosić ową do się do Styropaku, ale cóż. Pojechałam na 10, stoję w tym Gdańsku stoję, po dwudziestu minutach, zaczęły mi drętwieć ręce z zimna, toteż dostaję sms, że bardzo niespodziewana sytuacja, łojojoj, zbieg okoliczności, zwrot akcji, Magdalena przeprasza, wszystko się zagmatwało, będzie dopiero za godzinę, albo mogę podjechać na Chełm, (Mamusia dobrze zawsze mówi, że nie można jechać na krzywy ryj bez 1,25 w portfelu), to pojechałam na gapę, a potem wróciłam na piechotę, na pętle, no przyjechałam przestraszona, że coś się stało, ale Magdaleny na pętli ni ma, czekam czekam, dzwonię, już biegnie, poznaj Mateusza i Konrada, Izabello :). :)))))))))))))))))))))) :))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))) Nie jestem zła, ale jest mi siebie żal, że uwierzyłam, że coś się mogło stać. Dałam 10t notatek i kserówek, wsiadłam w tramwaj, pozdrowiłam blok Bartka zeń, a potem szłam se pieszo przez Rudniki, opierdalając kwaśne jabłuszko. Idę se zrobić bułę i czytać Zielone Drzwi, a potem może troszkę terminów z polskiego. Eh, hehehehehehe, a ja wzięłam Canona, żeby Magdalenie porobić zdjątka.



Lubię te chromosomki, a o szóstej rano zawsze mnie kusi, coby pofocić wschód słońca.